O cierpieniu

Widzę tę linię demarkacyjną bardzo silnie. Jedna drużyna twierdzi, że człowiek jest kowalem własnego losu. Przedsiębiorcą, który nie chce dawać pieniędzy na darmozjadów. Matką, która poniesie w łonie życie, które wzięło się z gwałtu, gdyż jest to życie. Narkomanem, który jest sam sobie winien. Emigrantem, który żeruje na mojej posadzie. Druga drużyna widzi słabość i utożsamia się z wykluczonymi. Jest czuła na cierpienie. Cierpienie osoby homoseksualnej, która musi tłumaczyć się ze swojej miłości, cierpienie kobiety, która wstydzi się powiedzieć, że sceny brutalnego seksu w filmach ją ranią, cierpienie mężczyzny, który ma dosyć bycia Prawdziwym Facetem. To moja teoria. Że w tym punkcie się różnimy.

Kiedyś napisałam mojemu koledze, że dla mnie najpiękniejszą łacińską sentencją jest „res sacra miser“ – „nieszczęśliwy to rzecz święta“. Byłam aż zaskoczona jego reakcją, jego gniewem. Że to niedopuszczalne, że nieszczęśliwy ciągnie w dół i należy zostawić go sobie samemu, żeby wydobrzał. Potem dowiedziałam się, że jego największą idolką jest Ayn Rand

Doskonałość i świat ludzi sukcesu od zawsze mnie przerażały. Są dla mnie nieludzkie, w takim znaczeniu, że to słabość jest właśnie cechą konstytuującą człowieczeństwo. Poruszenie, jakie wywołał wywiad z Justyną Kowalczyk jest tylko dowodem na to, jak bardzo słabość jest nieobecna w oficjalnym dyskursie. Czy wynika to z tego, że na każdym kroku mijamy billboardy z fotografiami ze stocka, osób uśmiechniętych w beżu? Czy też z narracji amerykańskich poradników, które terroryzują radami, jak osiągnąć sukces w siedmiu krokach? Sukces, który jest pustą kategorią z konotacją „pieniądze“ i „kariera“. A ja za każdym razem, kiedy przejeżdżam przez Śródmieście, widzę światła w biurowcach po 21:00 i myślę, jakie straszne byłoby moje życie, gdybym siedziała po kilkanaście godzin w klimatyzowanym pomieszczeniu z jarzeniówkami i wpisywała rzeczy do excela. Moja idolka Keri Smith, twórczyni najlepszych podręczników kreatywności (chociaż wolałabym sformułowanie „rozpędzania wyobraźni“), w swojej książce „Living out loud“ pisze: „od zawsze jesteśmy przyzwyczajani do tego, że zabawa jest czymś złym. Dobra i pożyteczna jest jedynie ciężka praca i ewentualnie studia, ale tylko o tyle, o ile pozwolą nam zdobyć dobrą pracę“. Świat, w którym liczysz się o tyle, o ile masz dobrą pracę, to świat, w którym liczysz się o tyle, o ile umiesz sobie poradzić, o ile jesteś przebojowy/a i zaradny/a. Jest to świat głupi. Ponieważ eliminuje taką kategorię jak bezinteresowny zachwyt. W tym samym momencie, kiedy my wertujemy te poradniki, albo przynajmniej klikamy artykuły w internecie pt. „60 sposobów na lepsze zarządzanie czasem“, ignorujemy alternatywne do tego sposoby życia. Na przykład duchowe. Ja sobie wyobrażam, że istnieją w Indiach osoby, które medytują przez 8 godzin dziennie. I nie myślą o sukcesie. I nie wiem, dlaczego miałabym uważać, że ich życie jest bezwartościowe.

Doskonałość oznacza również nieprzyznawanie się do swojej niewiedzy. W kulturze mediów społecznościowych odbieramy codziennie dziesiątki informacji o innych życiach i to nie celebrytów/ek, ale i naszych kolegów i koleżanek ze studiów. W tych życiach często są linki do książek, filmów i teorii, których autorzy/rki nie są nam znani. To musi budzić frustrację, we mnie budzi z pewnością. Czuję się po prostu głupia. Jest to uczucie obezwładniające, które powoduje, że nawet nie podejmuję wyzwania zgłoszenia się do jakiejkolwiek redakcji z propozycją napisania tekstu. Ponieważ nie znam się tak dobrze jak inni. A jednocześnie jest mi smutno. W tych życiach też często jest coś, co sami chcieliśmy zrobić, ale nie starczyło nam odwagi. Ktoś napisał książkę. Ktoś maluje takie obrazy, jakie zawsze chciałam malować i jeszcze jest popularny. Cierpienie rośnie. 

Te dwa wątki, o ścieżce kariery i doskonałości, łączą się w tytule książeczki (niemieckiej), którą miałam kiedyś na półce: “TRZEBA UMIEĆ SOBIE RADZIĆ“. I tu rodzi się pytanie. Właściwie kto powiedział, że trzeba? Ile ja bym dała, żeby moi rodzice zamiast zaciskać zęby, że tak doskonale radzą sobie z rzeczywistością, a potem kanalizować to nieradzenie sobie w bardzo niezdrowe sposoby, umieli powiedzieć po prostu „kurde, wiesz co? To jest trudne. Mam z tym trudność“. „Trzeba umieć sobie radzić“ to podskórna narracja, która jest z gruntu fałszywa. Która powoduje, że setki, tysiące osób, mówią wprost „ja nie umiem kogoś prosić o pomoc“.

Piszę o tym wszystkim, bowiem dzisiaj ukazała się informacja o depresji Justyny Kowalczyk, która wprowadziła spore poruszenie. Najsmutniejszy dla mnie był komentarz mówiący o tym, że Kowalczyk jest „bardzo odważna“ że się do tej depresji przyznaje. Doprawdy, czy wielkiej trzeba odwagi, żeby powiedzieć „nie radzę sobie“? Wg Światowej Organizacji Zdrowia depresja jest czwartym najpoważniejszym na świecie problemem zdrowotnym. I to jest moim zdaniem reakcja właśnie na to, że dla słabości nie ma przyzwolenia. Wiem, o czym mówię, bo mnie „trzeba umieć sobie radzić“ doprowadziło do ostrego alkoholizmu. I dopiero na terapii usłyszałam, że jedną z podstawowych umiejętności dojrzałego człowieka jest uznanie własnych ograniczeń.

Na takie wyznanie zawsze znajdzie się osoba, która zakrzyknie „gdyby nie to, to człowiek nigdy nie wylądowałby na księżycu“. Pomijając filozoficzny i ekonomiczny bezsens lądowania na księżycu (jest to działanie, które przecież nie służy niczemu oprócz zaspokojenia własnej ciekawości, a nawet – zaryzykowałabym mocne stwierdzenie – pychy, nie mówiąc już o tym, że miało silny wymiar polityczny), to osoby które się do tego przyczyniły dysponowały optymalnymi warunkami, aby tego dokonać. Inaczej po prostu to by się nie stało. 

Uznanie własnych ograniczeń oznacza dla mnie zrozumienie, że nie jestem wszechmocna. Że boję się ludzi w grupach ponad 5 osób. Że mam problem z działaniem w samotności, więc nie będę stawała na głowie, żeby założyć jednoosobową firmę. Lubię swoją słabość. Lubię przyznawanie się do niemocy. Wszyscy moi idole byli wg współczesnych kategorii depresyjni. Były to osoby o bardzo dużej wrażliwości, która wiąże się z wysoką reaktywnością – z tym, że niewielki bodziec w nich rezonuje. 

Jest jeszcze jeden bardzo poważny problem z przyzwoleniem na cierpienie, na to, że czasem zdarza się w trakcie życia ciężki okres. Taki, że chodzenie po ulicy jest koszmarem, że chce się tylko przylgnąć do materaca i przeczekać, aż naładuje się wewnętrzna bateria przynajmniej na tyle, żeby kupienie jajek nie stanowiło problemu. To inni, którzy nie pozwalają. Którzy mówią ci „nie możesz tak nic nie robić“. „Może sport“. „Od tego, że będziesz mówić, że jesteś zmęczona, będziesz jeszcze bardziej zmęczona“. Na terapii grupowej, kiedy ktoś zaczynał mówić o tym, że jest mu ciężko, natychmiast pojawiali się wujkowie dobra rada. I ja nim byłam. To jest nie do zniesienia przecież, weź, tak nie może być, zrób coś. Widzę to doskonale jako twórczyni depresyjnego komiksu, kiedy czytam komentarze polecające mi kolejne szkoły psychoterapeutyczne albo trochę ruchu. Nie do zniesienia jest to, że ktoś może być słaby. Ktoś w sensie kolega, koleżanka. Mama. Musimy od razu coś z tym zrobić, tak nie może być. Podczas gdy najsensowniej jest przy tym kimś po prostu pobyć i POZWOLIĆ MU WRESZCIE się tak poczuć. Że może. I to, że sobie nie radzi teraz, nie oznacza wcale, że tak będzie zawsze. Jest wielka, ogromna różnica w stosowaniu cierpienia jako strategii życiowej, a momentem słabości. To pierwsze niestety się zdarza, te matki płaczące nad talerzem, że same musiały wszystko ugotować, ci koledzy złorzeczący, że wysłali tysiące CV i nikt ich nie chce. Od takich osób należy uciekać. Ale są inni, ci, którzy więcej czują i duszą się pod kloszem tego, że powinni być bardziej zaradni. Im wystarczy powiedzieć, że nic nie muszą i czarodziejsko nagle odnajdują więcej siły, bo najgorsze, co może być, to niemożność czucia się tak, jak się czujesz. Przede wszystkim zaś najważniejsze to zrozumieć, że bycie smutnym/ą jest tak samo ludzkie jak bycie wesołym. Ba, może nawet bardziej ludzkie. I że sytuacji, w których czujemy się bezradni/e, jest o wiele więcej, niż oficjalnie można o tym mówić. I że gdyby było można, to te raporty WHO wyglądałyby zupełnie inaczej.

42 thoughts on “O cierpieniu

  1. Świetny, po prostu doskonały tekst.
    Linia demarkacyjna przebiega pomiędzy dawaniem innym prawa do bycia człowiekiem, a dawaniem im jedynie prawa do radzenia sobie. Kiedy zdarza nam się znaleźć w bardzo trudnej, losowej sytuacji, jedyne, co mają nam do zaoferowania ludzie to potępienie i złość za to, że nie umiemy jej rozwiązać, a co najmniej nie dość dobrze dbamy w niej o siebie, niewystarczająco korzystamy z pomocy, nie umiemy przeorganizować swojego życia tak, żeby było nam łatwiej, nie chcemy odpuszczać. Bo przecież mogłabyś radzić sobie lepiej, gdybyś tylko tak nie koncentrowała się na nim/niej, a pomyślała trochę o sobie… Mogłoby być ci łatwiej, o ile tylko pozwoliłabyś sobie na odpoczynek, zostawienie tych wszystkich spraw, o które się troszczysz… Bo ta sytuacja to przecież zadanie, a z zadaniem trzeba sobie poradzić, należy ułożyć plan działania, określić zasoby, możliwości, strategie, włączyć w to innych, a potem, no cóż, wziąć się do roboty. Obejrzeć film, bo to odpręża. Pogadać o niczym, bo to odrywa od problemów. Wyjść z domu. Tam odpuścić, tu dołożyć, gdzieś zamienić. I już, udało się, problem zostanie rozwiązany, można dalej, do przodu. Doradzający są spełnieni i przekonani o własnej mocy oraz sprawczości, bo poradzili sobie przecież z jeszcze jednym problemem. Byli pomocni. I nagle okazuje się, że człowiek, o zgrozo, nie chce z tego skorzystać. Nie chce, bo ten piękny, kolorowy plan zakłada, że ma on nagle zrobić mnóstwo rzeczy, których nie potrafi i nigdy nie umiał, takich jak na przykład wymaganie od innych czegoś, do czego ma teoretycznie pełne prawo czy odpuszczanie sobie. I w tym momencie nauczenie się tego nie jest niemożliwe, skoro nie udało się to nigdy wcześniej, bo to jest moment słabości, lęku, depresji, a nie czas na zdobywanie nowych umiejętności i tworzenie biznesplanów. To jest czas na słabość, także taką. I z nim trzeba teraz być, może zrobić zakupy albo wyjść z psem. No ale jak to… Tak zwyczajnie? Z psem? Co to da? Co zmieni?
    Strasznie to trudne i bardzo podstępne. Bo my chcemy tak dobrze. Chcemy, żeby ludzie sobie radzili, byli silni, nie cierpieli. I to dlatego krzyczymy walcz, nie poddawaj się, idź gdzieś, zrób z tym coś! To przecież takie głęboko humanistyczne i piękne jak landszaft nad łóżkiem prababci. A tak na serio? Serio, to chcemy, żeby nie cierpieli, bo nam to przypomina o naszej własnej słabości. Chcemy, żeby szybko wyszli z dołka, poradzili sobie, bo nie wiemy, jak się zachować, a boimy się nic nie robić, bo wtedy wychodzą z ukrycia nasze osobiste demony. Zależy nam na tym, by zamiast stanąć wobec ściany, jaką jest cudze cierpienie, zyskać poczucie dobrze spełnionego obowiązku. I to wszystko sprzedajemy światu pod ckliwym hasłem: nie mogę patrzeć jak on cierpi. No. To prawda. Nie możesz.

  2. Dzięki za tekst. Wiesz, wysłałam już z 1000 CV i nikt mi nie powiedział, że powinnam sobie jednak odpuścić, spojrzeć w lustro, zobaczyć zwykłą laskę, która wcale nie nadaje się na sekretarkę w fajnym korpo i może jednak przyjąć propozycję pracy w ogrodzie botanicznym. Mam gdzieś, że znajomi uznają mnie za porażkę wszechświata 😉

    • Ogrody botaniczne są super! Ja pracuję w takim niby- korpo, czasami wklepując do excela dane do 22:00 i naprawdę, naprawdę mam czasami rzucić to w cholerę i pójść pielić grządki. Także no, nie ma się co ograniczać, jak śpiewała Pidżama, najważniejszy jest „spokój w głowach”:)

  3. „Bo najgorsze, co może być, to niemożność czucia się tak, jak się czujesz.” – Całkowita prawda

  4. Ludzkie jest każde naturalne odczucie. A naturalnym powinna być każdego z nich akceptacja.

  5. Bardzo, bardzo dziękuję za ten tekst. Kiedy zobaczyłam dzisiaj informację o depresji Justyny Kowalczyk, coś we mnie odzyskało nadzieję. Że w Polsce będziemy głośniej, bardziej śmiało i w wyważony, ludzki, pełen zrozumienia sposób mówić o słabości. Że trochę nam się zarysują te wystawiane na widok publiczny (wielkim wysiłkiem) misternie budowane fasady, że zamiast sklonowanych jakby żywcem z USA „ludzi sukcesu”, będą dookoła ludzie. Po prostu. Tacy, z którymi można pogadać w gorszy dzień, a gorszy dzień nie będzie potraktowany jak zaproszenie – do kpiny, do krytyki, do festiwalu dobrych rad, do pławienia się rozmówcy we własnej wyższości. Marzę o takim miejscu, w którym bezpieczniej poczuję się słaba.
    I jeszcze bardzo dziękuję za to:
    „Uznanie własnych ograniczeń oznacza dla mnie zrozumienie, że nie jestem wszechmocna. Że boję się ludzi w grupach ponad 5 osób. Że mam problem z działaniem w samotności, więc nie będę stawała na głowie, żeby założyć jednoosobową firmę. Lubię swoją słabość. Lubię przyznawanie się do niemocy. Wszyscy moi idole byli wg współczesnych kategorii depresyjni. Były to osoby o bardzo dużej wrażliwości, która wiąże się z niską reaktywnością – z tym, że niewielki bodziec w nich rezonuje.”
    Z całego serca.

    • Przecież „moc w słabości się doskonali”. Bohater to ten, który potrafi konfrontować się ze swoimi słabościami, potrafi odnaleźć ich głębszy sens.
      Słabość może stać się siłą, siłą miłości, odważnym przykładem dla innych, aby czynić dobro, rozpalać piękno. Czy można dostrzec siłę i wielkość dobra i ludzkiej godności bez kontrastu zła, upadku, smutku, … ?

  6. Bardzo, bardzo mądre i inspirujące:) Wielu ludzi ma ogromną trudność z tym, żeby zaakceptować słabość i tworzą całe skomplikowane strategie, by tylko do niej nie dopuścić. Być może wynika to z lęku, że takie dopuszczone uczucie nigdy się nie skończy albo że zostaną skrzywdzeni…
    Dałabym tylko małą poprawkę, że osoby depresyjne są wysokoreaktywne, a nie nisko:) Tzn. mają niski próg pobudzenia i mocno reagują. Pozdrawiam serdecznie!:)

  7. Skrajności zawsze są nieprawdziwe. Po co tak sztucznie polaryzować ludzką myśl i ludzkie postawy To prawda, że empatia dla słabości i cierpienia konstytuują nasze człowieczeństwo. Ale skąd pomysł, że to trzeba przeciwstawiać wezwaniu do samodzielności, radzeniu sobie i po pierwsze – żądzy wielkich czynów i sukcesu. Ja się cieszę, że ludzie wchodzą na Everest i że wylądowali na Księżycu – bo tak im się podobało, bo chcieli łazić w miejscu, gdzie nikt jeszcze nie łaził. Odrzucenie tego doprowadzi do świata jak z „Powrotu z gwiazd” Lema, umierającej, skarłowaciałej cywilizacji, skupionej na swojej małej planetce, bojącej się własnego cienia (bo wyeliminowano agresję drogą swoistych neuromanipulacji) i nawet niejarającej się tym, co mają do powiedzenia wracające właśnie po setkach lat ekipy kosmonautów, wysłanych niegdyś na eksplorację Galaktyki. W jaki sposób dążenie do sukcesu i samodzielności ma być sprzeczna ze współczuciem dla cierpienia i słabości, pozostaje zagadką umysłu pani Halber. W końcu silni i samodzielni skuteczniej pomogą tym słabym i cierpiącym, czyż nie? Czy pani Ochojska jest słaba i niezaradna, niezdolna do wielkich czynów? Akurat…

    • Gdyby Ochojska nie zaakceptowała obszarów własnej niemocy, nie byłabym tym, kim jest. Siła nie realizuje się przez odrzucenie słabości, a przez jej głębokie przeżycie i uznanie, aż do bólu internalizacji.

    • Dziękuję za ten komentarz! Ulżyło mi, że ktoś myśli jak ja 😉

  8. Dostrzegam pewien dysonans. Link do tekstu znalazłem u koleżanki, z wykrzyknikiem. Kliknąłem i przyszła pierwsza myśl „tl;dr”. Ale sam nie lubię tego, że ludzie mają coraz mniej czasu na treści zajmujące więcej niż dwa akapity, więc przeczytałem.
    Nie będę się rozpisywał, bo (w skrócie) dostrzegam przekazaną wrażliwość; dziwi mnie niegminne odbieranie rzeczywistości wyłącznie z własnej perspektywy (choć często przez pryzmat otoczenia), ale chyba ogólnie się zgadzam i tylko szkoda, że społeczeństwo musi przeczytać, żeby zrozumieć, bo nie umie samemu wyrobić sobie własnego zdania.

    Dysonans mam natomiast tu:
    „Jest wielka, ogromna różnica w stosowaniu cierpienia jako strategii życiowej, a momentem słabości. To pierwsze niestety się zdarza, te matki płaczące nad talerzem, że same musiały wszystko ugotować, ci koledzy złorzeczący, że wysłali tysiące CV i nikt ich nie chce. Od takich osób należy uciekać”.

    Mam wrażenie, że w tym momencie przeczysz sama sobie. Piszesz, że widzisz tę „linię demarkacyjną bardzo silnie” i stawiasz się w drużynie „czułej na cierpienie”, piszesz, że „najgorsze, co może być, to niemożność czucia się tak, jak się czujesz”, piszesz w końcu, że „nieszczęśliwy to rzecz święta”. A jednak dopuszczasz tę nieszczęśliwość jedynie jako stan przejściowy, bo inaczej należy od razu zrywać kontakty. Nie oceniam, nie zarzucam, tylko pytam (oceniania i zarzucanie też samo w sobie nie jest złe, tylko ja tego nie mam w zwyczaju): czy zatem nie jest jednak tak, że w szerszej perspektywie również wymagasz tego sukcesu (rozumianego jako szczęście), którego tak się wypierasz?
    Tak naprawdę to interesuje mnie jednak, co w takim razie, Twoim zdaniem, z tymi którzy są permanentnie nieszczęśliwi? Nigdy nie mają siły. Ja się pilnuję, żeby nie być „wujkiem dobrą radą”, nie uczę innych jak mają żyć, ale interesuje mnie po prostu, jaka jest Twoja opinia na ten temat. Co, jeśli ktoś się nieustannie źle czuje i wcale mu z tym nie jest dobrze – nawet, jeśli może tak się czuć?
    A tylko zapewnię, że skreślić ich się nie da, bo się nie chce ich skreślać.

    • Nie zwróciło Twojej uwagi, zdaje się, Czytelniku słowo STATEGIA, kluczowe dla opisywanej przeze mnie postawy. Nie bowiem permanentność stanu, lecz stosowanie go jako sposobu życia jest tu rozróżnieniem. Przykłady pospiesznie przeze mnie nakreślone to (i, przyznaję, tego w tekście nie ma), to przykłady osób, które nieszczęścia upatrują w bliżej nieokreślonym świecie, i.e. „świat jest zły”. Obwiniają rzeczywistość za swoje nieszczęście i chętnie dzielą się swoimi na ten temat odczuciami. Bardzo łatwo odróżnić je zatem od tych, którzy cierpią na depresję. Ci drudzy bowiem wierzą, że wszystko jest ich winą i tę myśl rzucają w siebie.
      Ciekawi mnie również jak można odbierać rzeczywistość inaczej niż z własnej perspektywy. Mniej więcej od czasów kartezjańskich wiadomo, że jest to fizycznie niemożliwe.

      • Ja w szkole jakoś niesamowicie uważny nie byłem (ponoć „wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza”), więc mam zaległości i o czasach kartezjańskich wiem niestety tylko tyle, co o samym Kartezjuszu podpowiedziała mi trzy godziny temu Wikipedia.
        Nie sugeruję natomiast, że ludzie powinni dosłownie odbierać rzeczywistość z cudzej perspektywy, a jedynie spróbowali zdać sobie sprawę z tego, że nie są nieomylni i być może nawet wykazywali się od czasu do czasu empatią. U mnie z empatią (przynajmniej tą emocjonalną) jest raczej kiepsko, ale jednak rozumiem, że to, co będzie dobre dla mnie, nie zawsze będzie dobre dla innych – nie próbuję zatem udzielać ludziom rad – szczególnie w sytuacji, gdy w grę wchodzą uczucia/emocje lub sytuacje, w których sam nigdy nie byłem/nie wiem, jakbym się zachował.
        Osoby, które przechodziły kiedyś nawet przez zwykłego doła (podczas którego nic się nie chce) powinny wiedzieć, że „najprostsze rozwiązania są najtrudniejsze”, a chęci do życia nie da się przywrócić, tak po prostu zmieniając nastawienie. Dziwi mnie zatem udzielanie dobrych rad, w sytuacjach gdy albo się nie wie o czym się mówi, albo gdy się wie, że dobre rady nie działają.

        Problem bowiem polega na tym: jak pomóc osobie, której się wie, że się nie może pomóc?

        Natomiast wracając do poruszonej przeze mnie kwestii, wciąż do końca nie wiem, czy Twoja akceptacja „nieszczęśliwych” zarezerwowana jest jednak tylko dla wybranych przez Ciebie ludzi. Czy jest dla tych, których Ty (subiektywnie) uznasz za tkwiących permanentnie w tym stanie, ale już nie dla tych, którzy Twoim zdaniem traktują to jako sposób na życie. Moim zdaniem nie ma nic złego w dokonywaniu takiej subiektywnej oceny i w tym miejscu nawet przyklasnę braku okazywaniu współczucia osobom, które chcą tkwić w tym, jak im jest niedobrze.
        Z obserwacji natomiast wiem, że są ludzie, którzy całe życie tkwią w swoim „nieszczęściu”, nie umiejąc żyć inaczej i jednocześnie wcale im to nie odpowiada. Wyobraź sobie dwa w jednym. „Świat jest zły” i „ja jestem zły”. Uzależnienie od bycia nieszczęśliwym. Współczuć im, czy się od nich odcinać? Czy może odmówić takiemu tworu prawa istnienia i kazać mu wybierać: „albo Cię to wkurza i coś zmieniasz, albo przestań narzekać!”.

        I właśnie dlatego nie wiem, jaka jest Twoja opinia. No bo niby im współczuć. Zapłakać nad tragizmem losu takiego człowieka. A z drugiej strony dlaczego? Narzeka taka osoba na świat (często bezpodstawnie), zwala tylko winę na innych i [przynajmniej?] pozornie nie robi nic, by to zmienić. No bo skąd my właściwie możemy wiedzieć, czy nam się tylko wydaje, że ta osoba nie chce nic zmienić, czy rzeczywiście nic nie robi (bo już faktycznie jest to jej sposób na życie).

        • Są różni ludzie i różne sytuacje. Będziesz widział różnicę pomiędzy kimś cierpiącym, a kimś narzekającym bez końca. Prosty przykład to rozpacz po stracie kogoś bliskiego, w której można tylko być i słuchać czyjegoś bólu – bez „pocieszania” po prostu być obok. Drugi to ktoś nieustannie marudzący na pracę, kto zwyczajnie pierniczy bez końca jak potłuczony aż się niedobrze robi.

          • Ja też mam wrażenie, że rozważania na temat takich rozróżnień są czysto akademickie. To się naprawdę czuje, czy dla kogoś cierpienie jest strategią i sposobem Ma życie, czy też stanem, w jakim się znalazł. Oczywiście osoba niejako uzależniona od cierpienia także cierpi, tylko na innym poziomie, bez powodu takiej strategii nie wybrała. Ale też pomóc jej można jedynie zabierając wzmocnienia, czyli swoje zaangażowanie i zachęcając do podjęcia leczenia, a nie utrzymując ją w tym stanie poprzez wejście w jej manipulacje.

    • W tym mądrym tekście coś mi zgrzytało, ale nie wiedziałam co. Teraz już wiem i też jestem ciekawa jak postępować wobec osób permanentnie nieszczęśliwych? Jeżeli to jest wiecznie narzekająca koleżanka z pracy, to ok, można z nią po prostu nie rozmawiać zbyt często. Ale jeśli to jest ukochana osoba (na przykład babcia, tak jak w moim przypadku)?

  9. Pani teksty są wspaniałe. Dziękuję <3

  10. Trzeba, trzeba, trzeba, trzeba iść do nieba!

    Kocham! i też mam takie myśli o światłach palących się w biurowcach po 21, ba nawet jak już po 18…, a mieszkam na przeciwko takich…

    p.s. Pozdrowienia z Rejonów Niemocy, każdego dnia jakieś robię postępy, ale świat ma to gdzieś, o ile nie wygrałam w totka albo nie wynalazłam superleku na smutki. No cóż. Pozostaje trzymać te „komunikaty z zewnątrz” na uwięzi i robić swoje w swoim tempie. No bo przecież nie ma idealnych rozmiarów biustu czy modeli życia.

    • Dziękuję za ten tekst! podejrzewam, że może się z nim utożsamić wiele osób. Tych samych, osób które nie akceptują swojej słabości i słabości innych. Tych samych, którzy właśnie poprzez to, że nie akceptują słabości ulegają presji świata obiecanego w reklamach i bilbordach. Są nieszczęśliwi – marzą o lepszym życiu, nie chcą być przeciętni, pragną być wyjątkowi i każdy kto im tą przeciętność, szarość, smutek, niedołęstwo, chorobę przypomina budzi ich dystans. Ci inni, którzy tego dokonują to my sami. Nie nauczyliśmy się akceptować słabości ani w szkole ani w domach rodzinnych ani tym bardziej w wyjałowionym z emocji świecie biznesu. Zawsze musieliśmy / musimy być JACYŚ. Ten bezlitosny świat bycia nieskazitelnym – szczupłym , wysportowanym, pozytywnie myślącym , przebojowym robi nam spore spustoszenie w głowach, powoduje, że ważniejsze od relacji, spokoju ducha i zapomnianej nam natury stają się dobra materialne ( w tym wygląd, status społeczny, krąg znajomych itp.). A z drugiej strony jak mieć spokój ducha kiedy nie ma się zaspokojonych podstawowych potrzeb typu chociażby własne cztery kąty? Człowiek, który dąży do zapewnienia sobie podstawowego bezpieczeństwa walczy jak zwierzę o pożywienie. Czy rozsądne jest zadawanie pytań dlaczego tak jest? Myślę, że nie. Tak po prostu jest a dużo bardziej rozsądniejsze jest pytanie co mogę z tym zrobić, jak się mogę w tym odnaleźć by było mi pomimo to, w tym świecie wystarczająco dobrze. Nie wszyscy muszą akceptować moją słabość. Ci co tego nie robią nie są ze mną blisko. Czasem sobie zadaje pytanie czy to, że mamy skłonność do nie akceptowania słabości, do niemówienia o chorobach, do niedzielenia się negatywnymi uczuciami z obawy przed odrzuceniem nie jest uwarunkowane ewolucyjnie? Że pomimo tego jak jest nam z tym źle, że nie dajemy sobie przyzwolenia na cierpienie i tak będziemy to robić?

  11. Czuję podobnie jak Ty i podobny przemyślenia zbierają mi się w głowie od dawna. Kiedy przez kilka miesięcy szukałem pracy, najgorzej było oczywiście przed bliski i innymi znajomymi. Pamietam ulgę, jaką były dla mnie rozmowy z kolegą, który tłumaczył mi, ze presja ze strony innych ludzi jest nieistotna, a znalezienie gorszej pracy nie jest niczym złym. Te proste prawdy wtedy wydawały mi się zupełnie niezrozumiałe. A presja awansu dusiła mnie wewnętrznie. Ta historia ma swój mały, niewielki happy end, ale nie piszę o nim, bo kluczowe jest właśnie to, ze momentem zmiany, było dla mnie zrozumienie jak jałowa jest chęć bycia lepszym i trudność z zaakceptowaniem słabości.

  12. Gdy człowiek uważnie przejrzy dziennik, ma wrażenie, że życie wszędzie na świecie jest serią niezasłużonych nieszczęść… To, co dzieje się poza tym, jest tak podrzędne, że w codziennych gazetach nie zasługuje na wzmiankę. Nigdy na przykład nie przeczytałem, że Mária X., bezgranicznie szczęśliwa szła na targ, śpiewając, albo że pułkownik Z. był w doskonałym nastroju przez cały dzień. Jakby to w ogóle nie było ważne. To, o czy warto mówić, to kurek od gazu, tramwaj, siekiera, ogień, woda, spustoszenie. To, że cierpimy. Że cierpimy niewinnie. Pouczająca to rzecz od czasu do czasu poczytać sobie wiadomości dnia. Uspokoiłem się, gdy pomyślałem, że przecież coś mnie łączy z ludźmi, z każdym człowiekiem, bo wszyscy cierpią, bo ja też cierpię.
    Sandor Marai

  13. „Na takie wyznanie zawsze znajdzie się osoba, która zakrzyknie „gdyby nie to, to człowiek nigdy nie wylądowałby na księżycu“. Pomijając filozoficzny i ekonomiczny bezsens lądowania na księżycu (jest to działanie, które przecież nie służy niczemu oprócz zaspokojenia własnej ciekawości, a nawet – zaryzykowałabym mocne stwierdzenie – pychy, nie mówiąc już o tym, że miało silny wymiar polityczny), to osoby które się do tego przyczyniły dysponowały optymalnymi warunkami, aby tego dokonać. Inaczej po prostu to by się nie stało. ”

    W tym momencie wysiadam. „dysponowaly odpowiednimi warunkami”. A te warunki wziely sie oczywiscie z nieba. „Ekonomiczny bezsens”…taa, ile technologii zostalo przy tym rozwinietych – poczawszy od napedu, przez konstrukcje dzieki ktorym lot samolotem jest bezpiecznijeszy od przejscia przez pasy w miescie, systematyke FMEA/DFMEA/PFMEA, dzieki ktorej ktorej autorka wozi swoja dupe 10x bezpieczniej az do technologii zabezpieczania zywnosci przed zepsuciem. Gdzies czytalem, ze najtrudniejszym przedmiotem na humanistycznych studiach jest logika – po przeczytaniu powyzszego tekstu nie mam watpliwosci.

  14. mogłabyś napisać kim są Twoi idole?
    prosze.

  15. Dziękuję ci bardzo za te felietony. Już dawno nie czytałam kogoś z takim poczuciem, że pisze to, o czym myślę.

    Mimo to, założyłam jednoosobową działalność 😉

  16. Piotrek V Jaworski

    Cywilizacja i regulująca ją kultura czy tego chcemy czy nie ma fundament w naszych cechach gatunkowych, a jako gatunek jesteśmy najbardziej, obłąkańczo wręcz ekspansywni. Rozglądają się wokoło łatwo zauważyć że odsadziliśmy wszystkich pozostałych mieszkańców ziemi na milę. Jesteśmy k***a numerem jeden! Ale w tej niekończącej się gonitwie przed siebie mamy jeden brzydki zwyczaj… zagryzamy maruderów. To dla tego „musimy sobie jakoś radzić”.

  17. Radzić sobie to tez umieć prosić o pomoc i korzystać ze wsparcia innych. Między innymi tego nauczyłam się na własnej terapii.

  18. Dzięki za ten tekst!
    Tylko dlaczego bycie smutnym jest ‚Ba, może nawet bardziej ludzkie.’ ?

  19. Hej, ze wszystkim sie zgadzam. Tylko chce sie odniesc do tego co napisalas o Indiach :)) prosze Cie, nie rob sobie zludzen, ze w Indiach sa osoby medytujace po osiem godzin na dobe :)) spedzilam wlasnie sporo czasu w hinduskich ashramach i wogole w Indiach. Osòb zajmujacych sie naprawde praktyka duchowa jest bardzo bardzo niewiele. Natomiast sporo jest osob szukajacych tam taniego obiadu, guru ktory rozwiaze ich problemy i oni nie beda musieli sami tego robic, Natomiast w Indiach jest pelno osob kompletnie marnijacych zycie bo ne starcza im nawet wyobrazni na to, co by wogole mogli w nim zrobic …

  20. artykuł, który pozwala na zmianę perspektywy i zostaje w pamięci na dłużej…

  21. Wspaniałe teksty. Tak samo. Jak ja. Proszę o więcej i częściej 🙂

  22. *W sensie, że czuję tak samo.

  23. tak sobie czytam i co rusz mi przychodzą do głowy cytaty ze św. Pawła. pasują jak ulał.

  24. To był idealny moment na przeczytanie tego tekstu.

  25. Dobrze, że o tym piszesz. mam nadzieję, że skończy się też powszechne nadużywanie słowa depresja, bo to ją sprowadza do złego nastroju. Takiej rozkapryszonej chandry…

    PS pracuję w malutkiej firmie, gdzie m.in. wprowadzam dane do excela i to jest cudowne. To moje miejsce na świecie. Nie pracuję do 21, szef wyrzuca mnie do domu, kiedy siedzę za długo przy biurku. Moje liczby i arkusze to moja ostoja, bezpieczna przystań. Nie deprecjonujmy excela, pls 🙂 Mnie ta praca pomogła odnaleźć siebie po strasznym epizodzie związanym z poprzednią, „świetną, kreatywną i nieszablonową” pracą…

  26. Dziękuję – za ten artykuł i za bardzo prawdziwy komentarz Doroty. Ogromną, wręcz fizyczną ulgę poczułam mogąc wyczytać pozwolenie na czucie tego co czuję… nawet od obcych osób.

  27. niewystarczający

    Cześć,
    Fajna z Ciebie babka, tzn. takie robisz na mnie wrażenie. Bardzo naturalna. Masz w sobie swobodę. Wiele lat temu widziałam Cię w kinie na którymś tam Warszawskim festiwalu Filmowym. Miałaś focha i chłopak z którym byłaś, próbował do Ciebie dotrzeć, może przeprosić. Biła od was fajna subtelna energia. Jak widzisz i ty bywasz dyskretnie obserwowana.
    Może coś z tych YT rzuci światło na kontakt ze samą sobą.
    https://www.youtube.com/watch?v=xQU3JxUCm-4
    https://www.youtube.com/watch?v=bcS52YYh4Gk

  28. „Musimy od razu coś z tym zrobić, tak nie może być. Podczas gdy najsensowniej jest przy tym kimś po prostu pobyć i POZWOLIĆ MU WRESZCIE się tak poczuć. Że może. I to, że sobie nie radzi teraz, nie oznacza wcale, że tak będzie zawsze.”- i niby mam tego świadomość a w praktyce wciąż popełniam ten sam błąd i uprawiam to „wujkowanie-dobrzedoradzanie”, bo czasem łatwiej jest się powymądrzać jak się samemu nie ma akurat doła albo miewa się go rzadziej. A „bycie po prostu” teoretycznie nie wymaga przecież żadnego wysiłku ani przemądrzałego mielenia jęzorem. Natomiast w praktyce na siłę wciskamy swoje przemyślenia, porównujemy cierpienie innych do swoich doświadczeń tak jakby miało ich to z miejsca uleczyć, ukoić nieznośny, kłujący w środku ból poczucia beznadziejności. Skąd się w nas bierze ta niezachwiana pewność siebie, że nasze „dobre rady” są akuratne i najwłaściwsze, jedyne?
    Dziękuję bardzo za „najsensowniej jest przy tym kimś po prostu pobyć i POZWOLIĆ MU WRESZCIE się tak poczuć. Że może.” – będe sobie to często powtarzać i przypominać :o)
    Ja w Pani codzienniku (przewspaniały i wyjątkowy!) dopiero raczkuję ale mam potrzebę sobie tutaj zajrzeć codziennie na chwilę i poczytać choćby wyrywkowo o jeżykach <3

  29. Płaczę kiedy Cię czytam. Nie umiem nie płakać

Skomentuj Decadanse Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *