Złapałam się na tym, już dwa razy w tramwaju. Jedna była bardzo wysoka i szczupła, ale przede wszystkim miała w ciele coś swobodnego, aż dresiarskiego, w bluzie z kapturem, śliczne oczy i ruchy Dennisa Rodmana. Druga była od niej starsza, łagodniejsza, matczyna, blondynka w okularach. Po jednym przystanku wspólnej drogi złapałam się na tym, że zastanawiam się, czy są razem. Z jednej strony poczułam się zawstydzona tą myślą, to jest ta poprawność polityczna przecież, nawet jeśli są razem, co w tym dla mnie powinno być takiego frapującego. Jaka to sensacja. Tylko że dla mnie w tym nie ma sensacji, a jest raczej obserwowanie gracji. Czegoś tajemnego. Jakaś część mnie im zazdrości, szczególnie tej młodej, tej w bluzie. Jej wyjebania w sylwetce, w postawie. Nie mogłam przestać na nią patrzeć, tak jak z zachwytem patrzy się na obraz, w którym uchwycony jest nieuchwytny element, pociągający nie wiadomo czym, każący się przyglądać właśnie w celu dowiedzenia się co to jest, co tak przyciąga.
“Czy one są razem” myślałam cały czas, tak zresztą, jak lubię w ogóle myśleć o osobach, które spotykam jednorazowo w metrze i tramwaju. I im bardziej próbowałam wywnioskować z drobnych gestów, pokazywania sobie zdjęć na telefonie, czułości, z jaką ta starsza patrzyła na młodszą, tym bardziej czułam, że moja ciekawość pewnie byłaby odebrana jako coś złego i bardzo niepoprawnego. Za drugim razem zwróciłam uwagę najpierw na strój. Na nonszalancję dresowych spodenek i białego podkoszulka, ale też – znowu – pewność siebie. Stała przede mną dziewczyna, od której biła siła i to nie była siła Sharon Stone na szpilkach, tylko właśnie siła dresu i podkoszulki, które mają być wygodne, nie są od młodych projektantów, są po prostu. Dopiero chwilę później zobaczyłam, że jest ze swoją dziewczyną. Wtedy pomyślałam to głośno w swojej głowie: „Lubię lesbijki”.
Jestem z boku, nie miałam nigdy dziewczyny, wolę chłopaków, więc to zdanie powinno brzmieć teraz: na szczęście im nie jest moje lubienie do niczego potrzebne. “Im”, bo nie jestem w tym gronie. Staram się pisać delikatnie, ważę słowa, choć nie chcę. To, co jest dla kobiet najważniejsze moim zdaniem, to pokazanie, że też mogą. Stworzenie, bądź też podkreślanie, kobiecych wzorców, które będą zachęcały do grania na basie, jeżdżenia na longboardzie i startowania w wyborach samorządowych. To cały czas jest potrzebne. A one, mam takie wrażenie, żyją w świecie samowystarczalnym. Nie muszą się zastanawiać nad tym, co to znaczy, że masz być kobieca. Jest to dla mnie wspaniałe. Obserwuję to z zachwytem. Bo najwspanialsza dla mnie jest różnorodność, w tym również różnorodność sposobów, w jakie mogą realizować się relacje w parze. Jaki straszny jest świat, w którym są tylko te pary z Lidla, on snujący się za nią z wózkiem, bezwolny, i ona, mówiąca, że teraz kupimy to, to i to, ale czekolady nie, bo musisz ograniczać cukier. Jaki straszny, och jaki straszny jest świat, w którym spotykają się pary i mężczyźni rozmawiają o płytach, sporcie i polityce, a kobiety o dzieciach. On jest cały czas, straszne słowo „stereotyp” wisi nad tym, co napisałam powyżej, ale ja nie wymyślam tego, ja to widzę na własne oczy. I nagle wchodzą one i ustalają zupełnie inne porządki świata. Nie pamiętam niestety tytułu tego filmu, w którym roztrzęsiony mężczyzna opowiadał o tym, jak dane mu było spędzić noc z dwiema lesbijkami, jaki był podekscytowan,y że nareszcie TO ZOBACZY. I co? I okazało się, że to bylo straszne, “one w ogóle nie zwracały na mnie uwagi”, mówił rozżalony i wściekły.
Miałam 17 lat, kiedy moja przyjaciółka powiedziała mi, że woli dziewczyny. Siedziałyśmy w jednej ławce przez cały ogólniak i byłyśmy nierozłączne. Dowiedziałam się, że polonistka z naszej szkoły wypytywała naszego kolegę, czy jesteśmy razem. Co chciała zrobić z tą wiedzą? Co kryło się za tym pytaniem? Nigdy się tego nie dowiem, ale czułam jakąś satysfakcję, że wbijam w ten system – w którym wszystko powinno być właśnie, że chłopak rodzina normalna dziewczyna – że wbijam w niego nóż. Że dobrze wam tak, nauczycielki z przedmieścia. Do naszej klasy chodził niezwykle inteligentny, wrażliwy chłopak, który z niezrozumiałych dla nikogo przyczyn miał sily odjazd prawicowy. Paliliśmy razem papierosy, urywaliśmy się na wagary i razem piliśmy piwo. Mówił, że homoseksualiści powinni być trzymani w obozach. Nie wiedział. W pewnym momencie zrobiło się to nieznośne, nie wytrzymałam kiedyś i powiedziałam mu. Czy ty wiesz, Paweł, że ona jest lesbijką? Ona, za którą Paweł poszedłby w ogień, bo jest to po prostu super laska, dobra i konkretna. Wypalił przy mnie cztery papierosy na raz. Widziałam, że nie wie, co ze sobą zrobić. Nigdy nie powiedział już słowa o homoseksualistach. Tak było, u nas na przedmieściach, gdzie czas wolny spędzało się na placu zabaw i do Warszawy nikt nie jeżdził, bo było za daleko.
Nie rozmawiałyśmy o tym nigdy specjalnie, ale kiedyś, wiele lat później, wpadła do mnie ze swoją dziewczyną. Zapytałam je wtedy, czy ich rodzice wiedzą. Było mi głupio o to pytać, czułam, że może przekraczam jakąś granicę. Bo przecież, czy nie o to trochę chodzi, żeby właśnie nie było w tym żadnej sensacji? A z drugiej strony – przecież tak jest – ja nie musiałam powiedzieć: ”Mamo, muszę ci coś powiedzieć, jestem heteroseksualna”. Nie musiałam się bać i zastanawiać, jak moja mama zareaguje. Moi rodzice, mimo naszej przyjaźni, nie pytali mnie nigdy, ale kiedy mówiłam o S. “moja żona”, a mówiłam, to widziałam, jak ojciec czerwieniał ze złości.
Zabawne jest dla mnie to, że ich trochę nie ma. Jawną niechęć wszelkiego rodzaju agresywnych prawicowców budzą geje, mamy w końcu zakaz pedałowania, czyż nie? Jestem pewna, że wynika to z freudowskiego lęku przed penetracją. Oni sobie wsadzają TAM przecież, fujka. Jestem dziewczyną, penetracja jest dla mnie czymś zwyczajnym, nie widzę w tym niczego przerażającego, bawi mnie homofobia podszyta tym, że jezu, ten koleś mógłby mi wsadzić. Zadziwiające jest dla mnie, ilu jest mężczyzn odczuwających niechęć w stosunku do homoseksualistów. Co ciekawe, nie zauważyłam specjalnie takich świadectw w postaci kobiet odczuwających niechęć do lesbijek. Kończy się chyba na prostym “babochłopie” i tyle. Co jest też ciekawe, ciężko bowiem wyobrazić mi sobie coś bardziej kobiecego niż dwie kobiety, w których życiu mężczyzn może nie być. Dla mnie to jest kobiecość w wersji max, kobiecość opór. Tak bardzo samowystarczalna, że nie musi prosić o żadne pozwolenia na adopcję, bueheheh, in your face, strażnicy prawa naturalnego.
Lubię lesbijki, bo te, które znam, są ciepłe i troskliwe, a jednocześnie mają jakąś no bullshit quality. U mnie na bazarze, na którym istnieje silna komitywa sprzedawców i codziennie toczą się rozmowy o dzieciach, mężach i obgadywanie kupujących, jest też dziarska Aneta. Ma w sobie tę jakość. Zresztą, hej, no często wywnioskowanie preferencji seksualnych nie jest takie specjalnie trudne. Możemy sobie publicznie i grzecznie mówić o rolach płciowych, ale przecież serio często to widać – to widać, że ktoś jest gejem, to widać, że ktoś jest lesbijką. Słyszałam, jak Aneta rozgorączkowana rozmawiała przez telefon z kimś, kto nie chciał powiedzieć – “Ja chcę z tobą być, dla mnie to nie jest problem. Ale jak ty nie chcesz powiedzieć, to ja tego nie widzę, nie ma sensu”.
Chciałabym, żeby Aneta mogła na tych codziennych pogaduszkach przy kawie opowiadać o swojej dziewczynie. Żeby nie musiała się z niczego tłumaczyć, żeby nie musiała się zawstydzać.
Mnie też wkurwia polityczna poprawność, bo czuję, że mówię o czymś, co mnie nie dotyczy, jestem dziewczyną heteroseksualną. Nie wiem, jak to jest, kiedy musisz swoim rodzicom przyznać się (PRZYZNAĆ!!! WTF) do tego, kogo kochasz. Nie wiem, jak to jest, kiedy opowiadasz zapłakana na przystanku zatroskanemu przechodniowi, że to jest zawód miłosny i dlatego płaczesz, a on na to mówi: “pani, trzeba szybko znaleźć nowego”, a ty nie odpowiesz mu “nie no – nową”. Wiem tylko, jak to jest mieć przyjaciółkę lesbijkę ze szkolnej ławy. Jak to jest dowiedzieć się w wieku 17 lat, że woli dziewczyny. Dowiadywać się, że brat nie chce usiąść z nią przy jednym stole na wigilii. Wiem, jak to jest obserwować dziewczyny, które mają dziewczyny i nie plotkują wesoło z innymi o chłopakach, tylko siedzą troche zawstydzone na treningach. I wkurwia mnie to. Wkurwia mnie to potwornie. Ponieważ w moim świecie to właśnie to powinno być normcore. To, że nie muszą się wstydzić. Już mi się rzygać chce tym argumentem o normalności, jak taki jesteś normalny, to sobie odłącz telewizor i nie pij napojów energetycznych, na plejaku nie graj i nie jedz czipsów, ty wyznawco normalności ty. Serio nie kumasz, że na świecie jest siedem miliardów osób i to dobrze, jeśli nie wszyscy wchodzą w ten schemat rozmnażania? …I znowu to robię. Znowu wchodzę w dyskusje, które po prostu nie mają sensu, nie dogadamy się, ja się tylko poddenerwuję i tyle.
Myślałam, że będzie inaczej. Jak boga kocham. Byłam pewna, kilkanaście lat temu, że to zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej to jest jakiś żart przejściowy i że kwestią kilku lat jest to, żeby w konkursach piękności startowały normalne kobiety, jak to jest w tej mitycznej Szwecji. Może nie myślałam, że związki partnerskie będą zalegalizowane, ale też do głowy mi nie wpadło, że komuś będzie się chciało za moje podatki delegalizować in vitro. No i jestem w sumie w dalszym ciągu zdziwiona. Bo coś, co było marginalnym dyskursem, nagle staje się zjawiskiem typu normcore. Bo nagle to nie jest tak, że kilku chłopców z NOP-u marzy o wielkiej Polsce ojczyźnianej, tylko o tych dewiantach od wychowania seksualnego, feministkach i lewackiej hołocie zaczyna mówić pan Janusz, sprzedawcy na moim bazarze oraz operator na planie zdjęciowym. Oburzałam się na znajomych dwudziestolatków, kiedy chcieli barykadować Marsz Niepodległości kilka lat temu, mówiąc, że chcą wojny, że podchodzą do tego z tanim entuzjazmem (“najpierw pójdziemy na manifestację, a potem do Kamieniołomów”) i że to jest niepotrzebne zwracanie uwagi na coś, co powinno zostać w podziemiu, o czym powinno się milczeć, żeby samo umarło bez powietrza. Ale nie. O tym, że jest coraz gorzej nie muszę chyba pisać. Macie internet. Ja też go mam. I jest mi wstyd, że trzeba w ogóle bronić terminu akademickiego jakim jest płeć kulturowa i czuję, że jest gorzej niż było, a od słowa “tęcza” robi mi się słabo.
Dlatego właśnie chciałabym napisać coś, co jest przeciwwagą dla tych bombardujących mnie z Faktu i spożywczaka komunikatów, tych o dziwadłach, pedałach i czerwonej hołocie. Chciałam napisać, że lubię lesbijki. Tak po prostu.